Dzięki tanim liniom lotniczym, idei couchsurfingu, a przede
wszystkim znajomym mogłam sobie pozwolić na wakacje w środku roku! Zwiedzanie
odbywało się w trybie ekspresowym – w trzy dni, pięć miast. Właściwie sześć
licząc nasz piękny Wrocław.
Pierwszym celem naszej wycieczki było miejsce niesamowite,
czyli Wenecja. Tutaj wielkie
podziękowania dla Matteo, który zgodził się przygarnąć trzy bezdomne dziewczyny
do swojego mieszkania, ukrytego w labiryncie wąskich uliczek. Światło było idealne aby wpaść w
fotograficzny szał. Każda ulica, każdy kanał wydawał się być warty
uwiecznienia. Mateo natomiast okazał się nie tylko świetnym przewodnikiem, ale
również genialnym kucharzem. Po 2 godzinnym pichceniu na stole pojawiły się:
- risotti gamberetti-zucchine ( risotto z krewetkami i cukinią)
- involtini asparagi prosciutto e provola al forno (szparagi zawijane w prosciutto i serze)
- asparagus frittata (fritatta ze szparagami)
Przechadzając się po
Wenecji nie można było nie wstąpić do lokalnej kafejki na lampkę wina lub spritza (drink z aperol,
winem i wodą gazowaną cieszący się we Włoszech wielką popularnością). Pyszne
małe kanapeczki podawane z karczochami lub z
prosciutto doskonale zaspokoiły nasz niewielki głód. Gwarna w dzień
Wenecja , nocą przeobraża się w miejsce ciche i spokojne. Nie ma samochodów,
clubów, restauracje zamykane są o 24 (za wyjątkiem Piazza Margerita gdzie można usiąść w barze aż do
2:00!). Jest tak cicho, że słychać jedynie obcasy własnych butów stukające o
bruk.
W piątek,
jedyny dzień w którym trzeba było skorzystać z transportu publicznego zaskoczył
nas strajkiem kolei. Na szczęście udało nam się dotrzeć do Verony bez większych
problemów.
Miasto Romea
i Julii powitało nas ulewą. Ukryłyśmy się w McDonald’s pijąc włoskie cappuccino
(we
Włoskich
McDonald’s Pani pyta czy życzymy sobie
Americano czy Italiano). Już w połowie kubka deszcz ustąpił i ukazało się
słońce. Ze względu na skromny budżet, na lunch zrobiłyśmy sobie piknik w paku.
Chrupiące bagietki podane z prosciutto crudo, pomidorkami, majonezem i rucolą.
Do tego białe wino 1,25 euro za butelkę. Niebo w gębie!
Czas nas
jednak gonił, więc po godzinnych przygotowaniach w toalecie dworca głównego w Veronie
byłyśmy już w drodze do Mediolanu.
Wystrojone jak to na miasto mody przystało ;)
Z żalem muszę przyznać, że nie
zobaczyłyśmy tutaj nic poza dworcem i strugami deszczu uderzającymi
o szyby
samochodu. Byłyśmy za to na włoskiej domówce u znajomych Marco. I tutaj kolejna pyszna niespodzianka! Makaron z domowym pesto oraz bakłażan zapiekany z pomidorami i parmezanem. To danie szczególnie przypadło do gustu Gosi, która od tej pory nie potrafiła mówić ani myśleć o niczym innym.Przepis zdobyłam później od mamy Marco, która przyjęła nas do swojego domu i ugościła cudownym
lunchem na który podano:
- mortadelę
- tagiatelle z sosem bolońskim
- kurczaka z mozarella w czosnkowej oliwie
- banany z truskawkami i pyszne espresso
Wymiana
przepisów była zabawna, ponieważ ja non capito po włosku, a mama Marco po
angielsku nie mówi. Jednak przy użyciu rąk i rekwizytów, z niewielką pomocą Marco, udało nam się dogadać.
Świeże owoce |
Nasz wyjazd
brzmi jak jedno wielkie obżarstwo i rzeczywiście tak było. Ale jak tu nie
spróbować wszystkiego skoro kuchnia włoska jest taka wspaniała! Ostatnia noc w
Bolonii nie mogła się odbyć bez smakowych uniesień. Luca zabrał nas do swojej
ulubionej pizzerii, która była tak pyszna, że każdy zjadł prawie całą. To
jednak nie przeszkodziło nam w zjedzeniu lodów;)
Tak więc
lekko zmęczone z odciskami u parę kilo cięższe wróciłyśmy z naszej wyprawy.
Zdobyte przepisy będę systematycznie umieszczać. Wszystkim amatorom dobrej
kuchni i czarujących zakątków gorąco polecam!
Erbazzone przepyszne!
OdpowiedzUsuńA taki lunch jak u Marco to mogłabym jadać codziennie:)